Wydarzenia - Senat RP

Panel dyskusyjny " Język polskiej polityki po 1989 roku"

27 października 2009 r. w Senacie, pod patronatem marszałka Bogdana Borusewicza, odbył się panel dyskusyjny "Język polskiej polityki po 1989 roku", zorganizowany w ramach Roku Polskiej Demokracji we współpracy z Wydawnictwem Naukowym PWN oraz telewizją TVN 24. Wzięli w nim udział znani językoznawcy i publicyści: prof. Dorota Simonides, prof. Jerzy Bralczyk, prof. Michał Głowiński, prof. Paweł Śpiewak, Joanna Szczepkowska, redaktorzy Mariusz Janicki, Michał Ogórek i Grzegorz Miecugow, który poprowadził senacką debatę. Obecna była prezes PWN Barbara Jóźwiak.

Punktem wyjścia do dyskusji stał się wydany przez Wydawnictwo Naukowe PWN "Słownik polszczyzny politycznej po1989 r.", przygotowany przez dr. Rafała Zimnego i dr. Pawła Nowaka. Zawiera on prawie 400 haseł reprezentujących język polskiej polityki po 1989 r., często o charakterze skrzydlatych słów, które oderwały się od swojego pierwotnego znaczenia i zadomowiły we współczesnej polszczyźnie. Podczas panelu zaprezentowano także film, przygotowany przez telewizję TVN 24, zmontowany z kilkudziesięciu wypowiedzi polskich polityków, przypominających najbardziej charakterystyczne zdania czy określenia: "oczywista oczywistość", "wziąć lekarzy w kamasze", "dorżnąć watahy" czy "moherowa koalicja".

Otwierając senacką konferencję, wicemarszałek Krystyna Bochenek przypomniała, że Senat już w 2006 r., ogłoszonym przez Izbę Rokiem Języka Polskiego, wspólnie z Radą Języka Polskiego podjął dyskusję na temat języka polskiej polityki. Przygotowano wówczas "Krótki raport o języku polityków początku XXI wieku", zawierający m.in. odpowiedzi na pytania dotyczące wzorców politycznej polszczyzny, sensu politycznych bon motów, a także niemożności porozumienia się polityków. Jak wskazywano wówczas, język polskich polityków nie różni się zbytnio od polszczyzny reszty społeczeństwa - bywa staranny i piękny albo niegramatyczny i wulgarny. Mówiono także o postępującej demokratyzacji języka, prowadzącej również do jego brutalizacji i podporządkowania chęci zaistnienia na scenie politycznej i w mediach.

Wicemarszałek Senatu podkreśliła, że to politycy często tworzą wzorce, naśladowane przez Polaków. Dlatego to politycy są odpowiedzialni za jakość języka i sposób porozumiewania się. Niestety, ich wypowiedzi są często zbyt ostre, na granicy dobrego smaku, bliskie językowi ulicy.

Podczas senackiego panelu podjęto próbę odpowiedzi na szereg pytań, dotyczących zjawisk związanych z językiem polskiej polityki i polskich polityków, m.in. czy świadczy on o samych Polakach i w jakim stopniu język opisujący politykę ostatniego dwudziestolecia różni się od języka PRL-u.

Jak zauważył prof. M. Głowiński, autor opracowań na temat języka polityki epoki PRL-u, po 1989 r. w wypowiedziach polityków nie zaszła żadna rewolucja i istnieje związek między tymi dwoma subjęzykami. Sposób wypowiedzi niektórych polityków bezpośrednio czerpie z PRL-u tym częściej, im bardziej antykomunistyczna jest jego retoryka. Zdaniem prof. M. Głowińskiego, w języku dzisiejszej polityki dominuje dyskurs totalitarny, tak jak 30 lat temu. Nie udało się nam tego pozbyć. Dalej słyszy się wypowiedzi, w których rozpoznać można cechy tego dyskursu: przekonanie mówcy, że wyraża jedyną i bezwzględną prawdę, wprowadzanie podziału na "my" i "oni" oraz promowanie spiskowych teorii świata. Jak stwierdził prof. M. Głowiński, w polskiej polityce nadal obecny jest dyskurs totalitarny, o charakterze antyempatycznym, w którym liczy się nie nastawienie na porozumienie czy przekonanie do swoich racji, ale narzucenie własnego poglądu.

Prof. Dorota Simonides zwróciła natomiast uwagę na zdumiewające, jej zdaniem, zjawisko wielorakości interpretacyjnej wypowiedzi polityków, przybierającej skrajne formy - od ironii do śmiertelnej powagi. Nie ma jednego odbioru ani jednej interpretacji. Prof. D. Simonides mówiła także o mediatyzacji, o tym, jak zmieniają się politycy wobec telewizji, a także o tym, że zagubiły się gdzieś normy obyczajowe i dominować zaczyna język lumpenproletariacki. "Gdy pojawia się kamera, politycy stają się innymi ludźmi. Ci, którzy do tej pory drzemali w sejmowych fotelach, na widok kamery rzucają się do zabrania głosu, nie zważając na to, czy mają coś mądrego do powiedzenia, czy też nie. Przed kamerą całkiem rozsądni ludzie zaczynają tracić z oczu sens swojej wypowiedzi, bo chcą za wszelką cenę uczynić swoje słowa bardziej medialnymi. Śmiem twierdzić, że gdyby obrady Sejmu nie były transmitowane, to byłyby one nie tylko spokojniejsze, ale też bardziej merytoryczne" - powiedziała D. Simonides.

Na mediatyzację i teatralizację życia publicznego wskazywał także prof. J. Bralczyk. Jak mówił, politycy dążą do tego, by powiedzieć coś oryginalnego czy kontrowersyjnego, a w ten sposób zaistnieć i budować swój własny wizerunek. Komunikat skierowany do odbiorcy brzmi: "wybierz mnie". Prof. J. Bralczyk uważa, że to media są siłą kształtującą sposób wypowiadania się polityków. Jak mówił, polityk istnieje poprzez język. Gdy przestaje mówić, przestaje istnieć jako polityk. To wiadomo od czasów antycznych, wkroczenie na scenę telewizji wiele jednak zmieniło. Mamy dziś do czynienia z sytuacją, gdy język polityki podporządkowany został mediom i ograniczeniom wypływającym z kultury masowej. Trzeba mówić krótko, szybko, wyraziście, wręcz dosadnie, nie można używać języka skomplikowanego, argumentacja nie może być zbyt rozbudowana. To wymusza także konieczność skrajnego upraszczania tego, co się mówi.

Zdaniem redaktora M. Janickiego, język polityki bardzo się zmienił, gdy zaczęli oni mówić językiem pseudoprawnym, jak np. w kręgu podejrzeń. Mówił także o wyraźnej tendencji do czegoś, co określił jako logikę trójwartościową, np. "W Ministerstwie Finansów mogła działać mafia". Jego zdaniem, zwroty takie jak "Nie wiemy, jakie są fakty" są próbą ucieczki od ustalania prawdy. Jak stwierdził, istnieje różnica między językiem polityki lat dziewięćdziesiątych XX w. i pierwszych lat XXI w. Ten obecny to wystudiowany język walki politycznej.

Socjolog prof. P. Śpiewak podniósł kwestię brutalizacji języka polskiej polityki. Jego zdaniem, język polityki w Polsce to język wojny, czerpiący z Carla Schmitta i jego koncepcji polityki jako wojny. Tutaj świadomie nie ma miejsca na polemikę czy polityczny dyskurs. Wypowiedzi są tak skonstruowane, by nic nie znaczyły, a prowadzona walka polityczna prowadzi do pasywności społeczeństwa, swoistej gry polityków przeciw wyborcom. Jak stwierdził prof. P. Śpiewak, ta walka jest chyba celem ostatecznym. "Większość polityków wydaje się nie wiedzieć, że język może służyć komunikacji, porozumieniu, przekonywaniu oponenta. Na polskiej scenie politycznej język staje się narzędziem bezpardonowej walki, poniżania przeciwnika, ranienia go" - mówił.

Aktorka J. Szczepkowska zwróciła uwagę na dwa zjawiska, jej zdaniem, coraz bardziej charakterystyczne dla współczesnego życia politycznego. Coraz częściej i wyraźniej zmienia się relacja dziennikarz-polityk. Jak określiła, w odbiorze społecznym polityk staje się osobą przesłuchiwaną przez dziennikarzy. Jednocześnie daje się zauważyć, że język polityków coraz częściej cechuje fałsz, a dużo większego znaczenia nabiera mowa ciała, i to ona ujawnia prawdziwe intencje mówcy.

Inny z uczestników panelu, redaktor M. Ogórek zauważył, że język polskiej polityki jest zadziwiająco odporny na powszechny w codziennej polszczyźnie zalew zapożyczeń z angielskiego. "Trzeba przyznać, że język polityków jest od tej plagi wolny. Może dlatego, że polscy politycy przeważnie nie znają angielskiego?" - zastanawiał się. Publicysta "Gazety Wyborczej" zauważył też, że z języka polskiej polityki zniknęły powszechne niegdyś cytaty i sentencje łacińskie. "Obawiam się, że polityk przywołujący antyczną sentencję nie zostałby zrozumiany, a może i stałby się obiektem drwin" - dodał.

Podsumowując dyskusję, wicemarszałek K. Bochenek wskazała na potrzebę wydania kolejnych 3 słowników języka polskiej polityki: słownika zawierającego pozytywne przykłady, słownika ukazującego wpływ mediów na politykę, a także słownika języka pisanego polskiej polityki.