Spis oświadczeń, poprzednie oświadczenie, odpowiedź, następne oświadczenie


30. posiedzenie Senatu RP

17 lutego 1999 r.

Oświadczenie

Wielce Szanowny Panie Profesorze!

Słuchając pana wypowiedzi, wygłoszonej na dwudziestym dziewiątym posiedzeniu Senatu, a także po przeczytaniu zamieszczonego we "Wprost" nr 5 artykułu pod tytułem "Worek bez dna", pod którym widnieje pana nazwisko, dochodzę do wniosku, że jest pan obsesyjnie przywiązany do poglądu, że przyczyną rosnącego zadłużenia i deficytu w resorcie ochrony zdrowia jest olbrzymie marnotrawstwo, a obecne nakłady na służbę zdrowia są wystarczające. Argumenty udowadniające tę tezę są dobierane selektywnie, mówi się bowiem tylko o tych, które mają uzasadnić ten punkt widzenia, o pozostałych zaś - milczy.

Często nakłady z budżetu na ochronę zdrowia są przedstawiane w postaci procentowej części produktu krajowego brutto. Według moich wiadomości, wynosiły one 4,5% w roku 1997, a w roku ubiegłym - 4%. Tymczasem, pisząc we "Wprost", udowadnia pan, że nie jest tak źle, bo "rozmiar szarej strefy w sferze usług medycznych oszacowano w 1997 r. na 3-3,4% PKB. Jeśli zsumujemy te nieoficjalne nakłady z wydatkami budżetu, to okaże się, że na służbę zdrowia przeznaczamy 7-7,4% PKB, to jest więcej niż w Danii i w Wielkiej Brytanii.

Jak z tego wynika, jest byczo! Tylko na jakiej podstawie oszacowano, że większość nieoficjalnych nakładów wynosi akurat 3,4% PKB? Nie bardzo wiadomo, czy na zasadzie, że takie jest powszechne przekonanie, czy też może pod każdym biurkiem lekarza siedzi wywiadowca z Ministerstwa Finansów.

Pod koniec maja ubiegłego roku brałem udział w konferencji zatytułowanej "Polityka zdrowotna w Wielkiej Brytanii i w Polsce - wczoraj, dziś i jutro". Wykładowcami byli pracownicy naukowi z Instytutu Zdrowia Publicznego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz SHARR - Szkoły Zdrowia z Uniwersytetu w Sheffield. Porównując systemy służby zdrowia w Polsce i w Wielkiej Brytanii, dr Whitfield podał, że średnia wysokość nakładów na ochronę zdrowia w Europie wynosi 8,9% PKB.

Coś się tu nie zgadza. Chyba że jest to tak jak w szmoncesowym dowcipie o konkursie na stanowisko głównego księgowego. Kandydatów pytano, ile jest dwa razy dwa. Wygrali nie ci, którzy odpowiedzieli prawidłowo, ale ten, który zapytał: a ile ma być? A zatem ma być tyle, ile potrzeba do podbudowania przedstawionej tezy.

Twierdzi pan, że "w ramach naszych finansów publicznych przeznaczono ogromne kwoty na służbę zdrowia" i że na bieżący rok sumy planowane na ten cel są wyższe nominalnie o 14% w porównaniu z rokiem ubiegłym. Tyle teorii. Ale jak to pogodzić z praktyką, kiedy szpitale podpisują kontrakty z kasami chorych na kwoty stanowiące 60-70% kwot preliminowanych w ubiegłym roku? Jak te szpitale właściwie mają działać i gdzie są wreszcie te ogromne kwoty?

Pogląd prezentowany przez Ministerstwo Finansów o rujnującym budżet resortu ochrony zdrowia wpływie wielkości dopłat do leków dla uprawnionych nabiera wręcz oficjalnego charakteru. Jest to używane jako koronny dowód marnotrawstwa.

W dwudziestym trzecim numerze "Polityki" z czerwca 1998 r. ukazał się artykuł Pawła Walewskiego pod tytułem "Leczenie wstrząsem", w którym został zrelacjonowany poufny list wysłany przez pana do ministra zdrowia o marnotrawstwie w jego resorcie. Pisząc o dopłatach do leków, Paweł Walewski opiera się również na tym, co mu powiedział pan Rafał Zagórny, wiceminister finansów, i stwierdza, że dopłaty do leków od 1992 r. wzrosły o 470%, a konsumpcja o 1/3. Z kolei we "Wprost" twierdzi pan: "Znacznie szybciej rośnie zadłużenie z tytułu refundacji leków. W 1996 r. wynosiło 0,98 miliarda, w 1997 r.- 1,27 miliarda, a w 1998 r. - 2,7 miliarda zł". I dodaje pan na końcu retoryczne pytanie, kto na tym korzysta? Zapewne to lekarze, którzy zapisują lek droższy, lek modny, mają w tym interes, a i pacjenci wolą lek importowany, bo uważają, że lepiej działa. Być może istnieje spisek lekarzy i pacjentów, którzy chcieliby być leczeni zgodnie z aktualnym stanem wiedzy medycznej.

Taki sposób wyciągania wniosków, jak sądzę, z sumiennego opisu stanu faktycznego nie ma nic wspólnego z rzetelnością, a jeszcze mniej ze znajomością realiów ochrony zdrowia. Przypomina raczej dowcip w uczonym profesorze, który badał fizjologię pcheł. Obiektem eksperymentu była artystka z pchlego cyrku. Gdy wydano jej polecenie skacz - skakała. Gdy badacz wyrwał jej jedną nogę i wydał polecenie skacz - skoczyła, tyle że niżej. Kiedy wyrwano jej wszystkie nogi nie skoczyła po wydaniu komendy. Wniosek - pchła ogłuchła, nie spełnia poleceń.

A przecież od 1992 r. leki drożały wielokrotnie szybciej iż benzyna. Leki importowane drożały choćby tylko z powodu zmiany kursu dewiz. Leki krajowe również z powodu wzrostu cen importowanych komponentów, na co miał wpływ nie tylko kurs dewiz, lecz także podatek VAT i podatek graniczny, a o tym, będąc ministrem finansów, wie pan przecież doskonale.

Pragnę przytoczyć w tym miejscu fragment mojej wypowiedzi z tej trybuny po pana wystąpieniu w Senacie: "Gdyby pan premier Balcerowicz przykleił sobie brodę, włożył kufajkę, stanął incognito w aptece i posłuchał, co mówią ludzie, którzy nie są w stanie wykupić leków i proszą farmaceutę o to, żeby dał im lek tańszy aniżeli ten, który zapisał lekarz, bądź wykupują tylko połowę leku przeznaczonego na kurację, to wtedy pan premier miałby pojęcie o tym, jak to w rzeczywistości wygląda".

Po ostatniej podwyżce cen leków, jaka miała miejsce 1 stycznia bieżącego roku, i zmianie zasad refundacji, grono obywateli, dla których nabycie leków staje się poważnym problemem ekonomicznym, gwałtownie wzrośnie.

I jeszcze jeden problem, o którym pan pisze we "Wprost". "Inny, popularny i kosztowny dla podatników specyfik: Detralex-tonik, poprawiający krążenie krwi. Specjaliści z Wielkiej Brytanii uważają, że lepsze efekty daje zwykła opaska uciskowa. "Brzmi to bardzo optymistycznie, że profesor ekonomii zabiera się do leczenia zespołu pozakrzepowego albo zakrzepicy żył głębokich kończyn dolnych według zasady, która przyświeca całej tej reformie ochrony zdrowia - byle taniej. A jak przeciętny czytelnik wspomnianego artykułu rozumie określenie "detralex-tonik"? Tonik, w rozumieniu większości społeczeństwa, nie tylko czytelników "Wprost", to preparat kosmetyczny, służący do przemywania skóry, podczas gdy Detralex to tabletki mające określone miejsce w leczeniu chorób żył. A jaka z tego wieje groza i jaki świetny dowód na gigantyczne marnotrawienie pieniędzy podatników. Przypomina mi się w tym miejscu wierszyk Jana Brzechwy napisany w latach pięćdziesiątych:

"Obuchem po łbie człowiek dostaje

gdy czyta takie elukubracje.

Kto bez biletu jedzie tramwajem

Ten niszczy Polskę i Demokrację".

W swoim wystąpieniu w Senacie obiecał pan, że w razie potrzeby zostaną przedstawione dokładne wyliczenia nakładów na reformę służby zdrowia. Proszę o to uprzejmie.

Proszę również o wiadomość, na co zostaną zużyte sumy z powiększenia budżetu służby zdrowia o 14%. Jeżeli jednak w dalszym ciągu miałoby to być uprawianie sofistyki, to niech te pytania pozostaną pytaniami retorycznymi.


Spis oświadczeń, poprzednie oświadczenie, odpowiedź, następne oświadczenie