Oświadczenie złożone
przez senator Margaretę Budner
Oświadczenie skierowane do ministra kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierza Ujazdowskiego
Szanowny Panie Ministrze!
W ostatnich latach wskutek przekazania MENiS kompetencji w zakresie tworzenia specjalności artystycznych i nadawania w nich stopni naukowych, do czego nie było ono przygotowane, skutecznie zdewastowano niezły, choć niedostosowany do zasad transformacji ustrojowej i wymogów UE system opieki nad zabytkami i zagrożono dewastacją systemowi szkolnictwa konserwatorskiego.
Najpierw dam uwagi do ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami z 23 lipca 2003 r. - DzU nr 162, poz. 1568.
Kolejne kadencje Sejmu nie uporządkowały sprawy najbardziej fundamentalnej - statusu prawnego własności zabytków ruchomych i nieruchomych administrowanych przez samorządy i instytucje państwowe pod nadzorem służb konserwatorskich, nie przesądzono zasad reprywatyzacji ani zwrotu właścicielom zabytków zagarniętych bezprawnie ani nie uregulowano warunków, na jakich gminy lub Skarb Państwa sprzedają je nowym właścicielom. Zasadne wydaje się mniemanie, że władze państwa nie orientują się nawet, jakiej części zbiorów publicznych i zabytków nieruchomych ów problem dotyczy i jakie ma to znaczenie dla prawidłowej opieki nad zabytkami.
Konsekwencją tego stanu rzeczy jest pozorna omnipotencja służb konserwatorskich, którą potrafiły one sobie zapewnić w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami z 23 lipca 2003 r. - DzU nr 162, poz. 1568. Jest to omnipotencja pozorna, bo pieniędzy na ochronę zabytków mają one niewiele, możliwości sądowej egzekucji przepisów jeszcze mniejsze i w sposób widoczny usiłują wszystkie koszty przerzucić na użytkowników zabytków, niekiedy z naruszeniem konstytucji. Teoretycznie bez zgody konserwatora wojewódzkiego właściciel zabytku nie może prowadzić w nim żadnych prac budowlanych ani konserwatorskich, jednak ustawa nie określa obowiązków nabywcy obiektu zabytkowego od państwa czy samorządu. W rezultacie widzi się dość sporo zabytków sprzedanych za symboliczne sumy nabywcom prywatnym, które to zabytki nadal latami niszczeją, bo kupione zostały jedynie w celach spekulacyjnych, i są niedostępne dla nauki i turystów. Gdyby pieniądze wpłacone przez nabywców traktowane były jako wadium, a akt własności nadawany był dopiero po wykonaniu podstawowych zabezpieczeń konserwatorskich określonych w umowie, to proces przekazywania zabytków w ręce prywatne byłby zdrowszy, gdyż niewywiązanie się z umowy skutkowałoby przepadkiem zabytku i wadium - w całości lub części, według umowy wstępnej.
Właścicielowi obiektu zabytkowego można nakazać jego zbadanie na własny koszt i nieodpłatne udostępnienie wyników badań administracji konserwatorskiej. Jeśli działka budowlana leży na terenie potencjalnie archeologicznym, to właściciel przed przystąpieniem do budowy na własny koszt ma opłacić przymusowe badania archeologiczne, przy czym teren badań określa jedynie urząd konserwatorski, który w dodatku nie jest związany żadnym terminem realizacji badań ani żadną stałą stawką. Koszty takich badań, nigdzie w ustawie nielimitowanych, mogą przekroczyć wartość zabytkowego obiektu lub działki i z tego powodu rezygnowano dotąd z przeprowadzania badań przy mniej cennych obiektach - wszystko to jest w rozdziale 3 ustawy. Ale co to ma wspólnego z gwarantowanym w konstytucji prawem własności, z prawem autorskim, z zasadami ustanawiania danin tylko na mocy ustaw? W dodatku takie rozwiązanie prawne skutecznie zniszczy wszelką obywatelską inicjatywę w zakresie zgłaszania przypadkowych, czasem niesłychanie cennych znalezisk, gdyż pociągać to będzie za sobą nie tylko czasowe wyłączenie terenu lub obiektu z użytkowania i pożytków własnych, ale także niemożliwe do przewidzenia koszty.
Do tej grupy przepisów zaliczyć należy również zakaz wywozu z kraju obiektów zabytkowych. Ale kto i jak ma egzekwować ten przepis, skoro na większości granic nie ma już służb celnych i nie mają one takiego obowiązku?
Zgodnie z ustawą o zabytkach prace konserwatorskie wykonywane za pieniądze państwowe poddane zostały procedurze przetargowej (ustawa - Prawo o zamówieniach publicznych z 2004 r., DzU nr 19, poz. 177). Procedura ta wymaga, aby ktoś ustalał program prac, a ktoś inny był jego wykonawcą. Jak się to ma do praw autorskich konserwatorów? Przecież w ostatnich latach większości "odkryć" dokonano w trakcie prac konserwatorskich, a to znaczy, że tak ustalone programy są właściwie tylko roboczym prowizorium. Program konserwatorski obejmuje w pewnej mierze aranżację zabytku w jego nowych funkcjach oraz nowym otoczeniu i jest to projekt jak najbardziej autorski. Lata funkcjonowania tej procedury dowiodły jej wybitnej szkodliwości właśnie w odniesieniu do prac przy zabytkach. Obok powszechnie znanej patologii w postaci ustawiania przetargów występuje tu cała gama niesłychanie szkodliwych dla zabytków i nauki praktyk wynikających z faktu, że przy powszechnym niedostatku pieniędzy z reguły wygrywają oferty najtańsze. Konserwator przedstawiający taką ofertę - a także urząd - usiłuje następnie wyjść na swoje, redukując niezbędne badania, dokumentację, czas poświęcony pracochłonnym zabiegom technicznym, np. przy oczyszczaniu obiektu, jego strukturalnemu wzmocnieniu, zdjęciu przemalowań itp. W rezultacie zbyt dużo jest konserwacji fasadowych, które w dłuższej perspektywie są dla obiektów szkodliwe. Często szkoda jest nieodwracalna, a przy komisyjnym odbiorze trudna do stwierdzenia, gdyż wymaga to nowych, kosztownych badań dowodowych i wniesienia opłat za proces cywilny.
Nadużycia popełniają też służby konserwatorskie, które często nie respektują praw autorskich konserwatorów. Znany jest proceder, zwłaszcza w przypadku większych, rozpisanych na lata prac, zmniejszania wyceny honorariów w stosunku do sum ustalonych wstępnie za kolejne etapy, a nawet zmiany konserwatora po wykonaniu przez niego najbardziej materiało- i czasochłonnych prac technicznych. Postulat zastąpienia przetargu merytorycznym konkursem ofert i procesem negocjacji, przy przyznaniu głosu decydującego rzeczoznawcom z danej dziedziny konserwacji, oraz płynne wieloletnie finansowanie większych zadań konserwatorskich bez reżimu roku kalendarzowego umożliwi istotną poprawę jakości prac konserwatorskich. Konserwator papieru nie powinien konserwować kamienia, a konserwator tkaniny - rzeźby polichromowanej, a tym bardziej być rzeczoznawcą, np. sądowym, nie w swojej specjalności. W ustawie o zabytkach jako jedyne kryterium dopuszczenia do wykonywania zawodu ustalono uzyskanie stopnia magistra i odbycie rocznego stażu. Wydaje się, że na poziomie specjalizacji podobne różnice kompetencji zachodzą także między historykami sztuki, którzy z kolei nie orientują się w narzędziach i metodach badania materialnej struktury dzieła i nie potrafią interpretować wyników tych badań.
Kwestia ta nabiera tym większej doniosłości, że nasila się obrót zabytkami, a sprawy z tym związane powierzono sądom cywilnym, kompletnie nieprzygotowanym, które nie sięgają po pomoc właściwych rzeczoznawców. Rozwiązaniem mogłaby być izba rzeczoznawców konserwatorskich, w zakresie konserwacji oparta na kadrach trzech wydziałów konserwatorskich szkół wyższych (Toruń, Warszawa, Kraków) i pracowniach konserwatorskich muzeów narodowych. Podobną zasadę organizacyjną można by przyjąć w stosunku do reprezentacji w gronie rzeczoznawców: historyków sztuki, architektów i archeologów. W pewnej mierze zapewniłoby to pokrycie kraju siecią kwalifikowanych rzeczoznawców, instytucjonalnie niezależnych od biurokracji lokalnej, którzy dzięki orzekaniu w konkursach na prace konserwatorskie i w komisjach odbioru oraz sądach promowaliby dobrą, nowoczesną praktykę konserwatorską. Praktyka powoływania rzeczoznawców MKiS nie jest instruktywna dla sądów, a powinna być obligatoryjna.
Teraz przejdę do MENiS i jego administracji specjalnościami artystycznymi oraz tytułami naukowymi.
Chodzi o sprawę ujednolicenia tytułów naukowych i stopni. Nadano prawo doktoryzowania i habilitowania tylko tym pracownikom naukowym, którzy swe przewody habilitacyjne przeprowadzili pod rządami nowej ustawy o stopniach naukowych, natomiast ci, którzy ich habilitowali, jako niehabilitowani, a z równoważnym II stopniem kwalifikacyjnym, prawa te utracili w zakresie nadawania stopni w dziedzinie nauki. Warto tu dodać, że cała ta grupa profesorów nie mogła uzyskać habilitacji w zakresie swej specjalności, a tylko kwalifikacje I i II stopnia, zgodnie z poprzednią ustawą. Przepis o równoważności przewodu kwalifikacyjnego II stopnia z habilitacją nie okazał się tu wystarczający, bo przy wymogach stawianych gremiom zdolnym do nadawania tytułów doktora i doktora habilitowanego nauk wymieniono tylko doktorów habilitowanych nauk. Przy samym końcu kadencji poprawiono co prawda te przepisy o tyle, że samodzielnych pracowników naukowych z kwalifikacjami II stopnia zrównano w prawach z doktorami habilitowanymi w zakresie nadawania tytułów, ale tytułów tych nie ujednolicono.
Ustawa ryczałtem przyznała tytuł doktora i doktora habilitowanego nauk tym wszystkim, którzy pod rządami nowej ustawy, lecz na starych zasadach, przewidzianych dla postępowań o uzyskanie kwalifikacji I i II stopnia w sztuce, uzyskali doktorat i habilitację (por. art. 51 ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym, DzU nr 65, poz. 595). Praw do tych tytułów nie uzyskali jednak ci, którzy swe stopnie kwalifikacyjne uzyskali wcześniej, na identycznych zasadach. Przepis ten, jako przykład nierównoprawnego traktowania, może być zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego. Jest to tym bardziej przykre, że chodzi tu o pokolenie uczonych, które polską konserwację zabytków wprowadziło do czołówki światowej właśnie pod względem naukowym. Wydaje się, że twórcy ustawy o stopniach naukowych nie pojęli dwoistej natury konserwacji, która z jednej strony jest sztuką, rzeźbą, malarstwem, grafiką itp., w zależności od dziedziny, a z drugiej strony - nauką wykorzystującą badawcze metody historii sztuki, chemii, biologii, fizyki i wielu nauk technicznych. Rozwój nauk na pograniczach sztuki jest zjawiskiem powszechnym i odchodzenie od sztywnych podziałów staje się koniecznością.
Podobne problemy powstały, o ile mi wiadomo, również w wyższym szkolnictwie muzycznym, na styku teorii muzyki i muzykologii oraz elektroakustyki i reżyserii dźwięku. Ministerstwo Nauki usiłowało upchnąć dziedziny artystyczne w gotowe schematy, nie zadbawszy nawet o to, aby w gremiach doradczych dziedziny te były należycie reprezentowane.
Prezentowany gdzieniegdzie pogląd, jakoby kierowano się tu zasadą niedziałania prawa wstecz, jest absurdalny, bo właśnie w ustawie regułę tę złamano, nadając przy okazji habilitacji tytuł doktora tym, którzy pod rządami poprzedniej ustawy uzyskali kwalifikacje I stopnia. Prawdopodobnie zrobiono to ze względów czysto językowych, bo w języku polskim przymiotnik "habilitowany" występuje wyłącznie z rzeczownikiem "doktor", co wynika ze starych procedur uniwersyteckich.
Jeszcze kwestia uregulowania sytuacji zbiorów znajdujących się w muzeach polskich, a zabranych bezprawnie prywatnym właścicielom.
Pomijanie tej sprawy w dotychczas uchwalanych ustawach wynikało z kunktatorstwa kolejnych sejmów. Muzea polskie mają spore zbiory zabrane bezprawnie prywatnym właścicielom - było to działanie niepoparte żadnym dekretem ani ustawą. Pozbawienie muzeów tych zbiorów poprzez wyroki sądowe może doprowadzić wiele z nich do likwidacji. Ani muzea, ani prawowici właściciele nie mają odpowiednich pieniędzy na koszty procesów i odpowiedniej pomocy prawnej. Dla dobra samych zabytków i dobra społecznego najkorzystniejsze byłyby postępowania układowe zmierzające do zachowania zabytków w instytucjach publicznych albo wykup tych zabytków.
Czy ministerstwo kultury orientuje się w skali zjawiska, zna sumę potrzebną na ewentualny wykup z rąk prywatnych tych zbiorów? Jak zamierza rozwiązać te sprawy? Pozostawienie dyrektorów placówek muzealnych sam na sam z tymi problemami czyni ich mimowolnymi paserami państwowego złodzieja, którego prawnym sukcesorem jest Rzeczpospolita Polska.
Z poważaniem
senator RP
Margareta Budner